- Gazeta Częstochowska - https://gazetacz.com.pl -

Mateusz Świdnicki: Nie mogłem uwierzyć, że udało mi się wygrać z Bartoszem Zmarzlikiem

 

Często żużlowcy mówią, że ich przygoda z żużlem zaczęła się od przyjazdu na pierwszy trening czy zawody. Jak to było w Twoim przypadku?
Na pierwszy mecz żużlowy zabrał mnie tata, 12-13 lat temu, gdy jeszcze byłem małym chłopcem. W niedługim czasie po tych zawodach rozchorowałem się i trochę zraziłem się do tego sportu. Po kilku latach w telewizji obejrzałem jeden z żużlowych meczów i znów poszedłem na stadion. Wtedy wciągnęło mnie to na dobre i moja przygoda z żużlem trwa do dziś.

Czy miałeś idoli żużlowych?

Szczerze mówiąc podpatrywałem doświadczonych zawodników. Marzyłem, aby stanąć z nimi pod taśmą startową, być jak oni. I wreszcie udało mi się z nimi rywalizować, z niektórymi nawet wygrywać. Mam, potocznie mówiąc, na swoim rozkładzie, kilku dobrych zawodników, których już pokonałem bądź chciałbym się jeszcze z nimi zmierzyć. Ściganie się z najlepszymi motywuje, by samemu stać się lepszym żużlowcem.

Sukcesy osiągałeś już w mini żużlu. Najcenniejszy z nich to indywidualne wicemistrzostwo Polski z 2015 roku.

Uważam, że mini żużel to jest fajny etap przygotowawczy do ścigania w dorosłym  speedway’u i to pomogło mi w egzaminie licencyjnym dużego żużla. Można poczuć rywalizację i klimat na torze, choć jest mniejsza prędkość Ale podczas uprawiania mini żużla nabrałem kilku złych nawyków, które potem w moim teamie staraliśmy się wyeliminować.

Możesz zdradzić jakie to były nawyki?
Na przykład za wcześnie składałem się w łuk toru. Miniżużlowe motocykle nie mają za dużo mocy silnikowej i bywało tak, że musiałem jakby „stanąć w haku”, nieco niżej położyć motor i złamać się troszkę wcześniej. Gdy za bardzo przedłużało się prostą, był potem problem z wyłamaniem się. Do tej pory może mi zdarzyć się zbyt szybkie wejście w łuk.

Licencję na tzw. „duży żużel” zdałeś w 2016 roku. Sezon 2017 przejechałeś w zawodach juniorskich, gdyż z przyczyn regulaminowych nie mogłeś startować w PGE Ekstralidze. Wiek uprawniający do startów w lidze (16 lat) kończyłeś pod koniec fazy zasadniczej rozgrywek.
Był to okres pełen wrażeń. W lipcu 2017 r., w czasie jednej z rund Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów w Lesznie, złamałem rękę w dwóch miejscach i przez kilka tygodni byłem wyłączony z jazdy. Dopiero pod koniec września zdołałem się odbudować po tej przykrej kontuzji, by móc w stanie dalej jeździć.

W 2018 r. wystąpiłeś w dwóch spotkaniach w barwach Włókniarza – na inaugurację w Grudziądzu i dwie kolejki później w Zielonej Górze. Potem nastąpiła dłuższa przerwa w ligowych startach. Sezon później, lecz nie w drużynie Włókniarza, a Wilków Krosno, odnotowałeś 11 meczów. Do ligowego składu macierzystego klubu na stałe wskoczyłeś w 2020 r. Czy nie odczuwałeś niezadowolenia, że dopiero w sezonie 2020 dostałeś szansę regularnych startów w „biało-zielonych” barwach”?

Moje wyniki z meczów w 2018 roku, pokazywały, że wówczas nie byłem gotowy do jazdy w Ekstralidze. Była to dla mnie jeszcze za głęboka woda. Bardzo się cieszę, że rok później otrzymałem możliwość startu w Wilkach Krosno. Był to drugoligowy klub, ale nabrałem tam sporego doświadczenia i przede wszystkim objeżdżenia. Tor w Krośnie jest bardzo wymagający, jego długość robi wrażenie, a wejście w drugi łuk jest delikatnie „kwadratowe”. Początek sezonu 2020 miałem świetny, niestety później moja forma zaczęła troszkę spadać i końcówka sezonu była słabsza. Myślę jednak, że w roku 2021 miałem wszystko dograne i byłem jeszcze lepiej przygotowany fizycznie. Do mojego teamu dołączył Dariusz Łapa, który bardzo dużo wniósł do mojej postawy. Nie przesadzę, jeżeli powiem, że to dosłownie i w przenośni „encyklopedia speedway’a”. Niezmiernie cieszę się, że mogę współpracować z takim mechanikiem. Jeszcze później, bo w okolicach września, dołączył do nas Damian Polak, z którym współpraca nawiązała się spontanicznie. We wrześniu jechaliśmy z drużyną Kolejarza Opole na mecz do Daugavpils, gdzie startowałem jako gość. Wtedy Damian zabrał się razem z nami. Pamiętam, że ogarnął mnie wtedy dość mocny stres, bo to były pierwsze zawody, w których w moim teamie zabrakło Darka, bo nie mógł przyjechać na Łotwę. Na szczęście udało mi się dobrze zaprezentować w tym meczu, zdobyłem komplet punktów. Dodatkowo użyczyłem swój motocykl Oskarowi Polisowi, który przywiózł dwie „trójki”. Można powiedzieć, że dzięki moim motocyklom udało się zdobyć 21 punktów dla drużyny z Opola. Damian Polak potwierdził kontynuowanie współpracy. Myślę, że wspólnie z Darkiem i Damianem dobrze się dogadujemy i oby nasza współpraca trwała jak najdłużej.

W sezonie 2020, na inaugurację – 15 czerwca – w meczu u siebie z GKM-em Grudziądz mocno przyczyniłeś się do zwycięstwa waszego zespołu, zdobywając 6 punktów. Do tego prezentowałeś widowiskową jazdę i pokonałeś indywidualnie Kennetha Bjerre i Przemysława Pawlickiego, uchodzących za czołowych zawodników ekipy grudziądzkiej. To wszystko złożyło się na to, że kibice oglądający mecz w telewizji wybrali Mateusza Świdnickiego zawodnikiem meczu.

Ten mecz pamiętam, jakby miał miejsce wczoraj. Przyznaję, że byłem zestresowany, nadeszła wówczas pandemia covid-19 i start sezonu 2020 stał pod znakiem zapytania. Jednakże szczęśliwie udało się go odjechać. W czasie, gdy przyszedł covid, kupiłem rower, a każdą wolną chwilę spędzałem aktywnie, mimo że wychodzenie z domu było ograniczone. Wybierałem się na przejażdżki rowerowe i przy okazji podniosłem swoją kondycję. Widoczne to było podczas meczu z GKM-em, który był dla mnie ogromnym przeżyciem i spełnieniem jednego z moich marzeń. Zawsze chciałem wygrać przynajmniej jeden bieg w Ekstralidze, zdawałem sobie też sprawę, że po tym spotkaniu wzrosły oczekiwania wobec mnie. W ówczesnym sezonie odjechałem jeszcze kilka fajnych meczów, choć końcówka nie ułożyła się po mojej myśli. Były też pojedynki, w których nie zdobyłem punktów. Z tej lekcji starałem się wyciągnąć odpowiednie wnioski.

W minionym sezonie 2021 Włókniarz nie sprostał zadaniu i nie awansował do fazy play-off. Powszechnie się uważa, że był to dla Was nieudany rok startów w PGE Ekstralidze, jednakże pojawiają się opinie, iż tragedii nie było. Wiele drużyn oddałoby bowiem sporo, aby znaleźć się w Ekstralidze i nie schodzić poniżej piątego miejsca, które ostatecznie w ubiegłym roku zajęli „Biało-Zieloni”. Jak ten sezon wygląda z Twojej perspektywy?

Pytanie jest nie do końca do mnie, nie mam prawa wypowiadać się za kogoś innego. Mogę wyłącznie wypowiadać się w swoim imieniu. Jestem pewien, że każdy z nas walczył. Wszyscy robiliśmy, co mogliśmy, żeby maksymalnie przygotować się do każdego meczu. To jest Ekstraliga, gdzie nie ma słabych biegów, ani tym bardziej meczów. Tutaj staje się pod taśmą z byłymi i obecnymi mistrzami świata. W wyścigu startuje czterech zawodników i każdy chce wygrać, i być najlepszy. Na pewno nie powiedziałbym, że był to nieudany dla nas sezon. Mieliśmy bardzo młodą drużynę. Cieszę, że w nadchodzącym sezonie skład pozostaje prawie taki sam. Jesteśmy zgraną ekipą i będziemy walczyć o medal.

Czego nie zdobyliście w seniorach, udało Wam się osiągnąć w kategorii juniorskiej. Wywalczyliście srebrny medal w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski Par Klubowych i złoty w Drużynowych Mistrzostwach Polski Juniorów.

Jeśli chodzi o „juniorkę” sezon był bardzo udany, mieliśmy zgraną drużynę. Wraz z Frankiem (Karczewskim – przyp. red.), Kajtkiem (Kupcem – przyp. red.), Kubą (Miśkowiakiem – przyp. red.) i Bartkiem (Kowalskim – przyp. red.) regularnie zdobywaliśmy punkty. W końcowym rozrachunku wywalczyliśmy dwa medale, byliśmy bardzo szczęśliwi.

Wracając na moment do zeszłorocznej ligi, nie wiem, które mecze wyjątkowo utkwiły Tobie w pamięci, ale domyślam, się które biegi zapamiętałeś. A takie były przynajmniej dwa. Siódmy w spotkaniu ze Stalą Gorzów na wyjeździe, który wygrałeś, przywożąc za plecami m.in. aktualnego wówczas Indywidualnego Mistrza Świata Bartosza Zmarzlika. Drugi, to wyścig szósty pojedynku z Motorem Lublin na własnym torze. W tym starciu nie dość, że wspólnie Fredrikiem Lindgrenem wygraliście 5:1, to jeszcze niemal cały czas odpierałeś ataki dwojącego i trojącego się Grigorija Łaguty. I chyba nie przesadzę, jeżeli powiem, że to głównie dzięki Tobie to podwójne zwycięstwo zostało zachowane…

Zgadza się. Te dwa biegi bardzo mi zapadły w pamięci. Zapamiętałem też wyścig siódmy w Lesznie w meczu z miejscową Unią, gdzie ścigałem się z Emilem Sajfutdinowem. To była zacięta, ale dżentelmeńska rywalizacja. Ostatecznie nie udało mi się minąć Emila i przyjechałem do mety ostatni. Każdy bieg jest wyjątkowy na swój sposób; nic przecież dwa razy się nie zdarza. Miłe wspomnienia mam także z wielu wyścigów młodzieżowych, w których wspólnie z Kubą wygrywaliśmy 5:1. Natomiast śmiało mogę powiedzieć, że dla mnie wyścigiem nr 1 z poprzedniego sezonu jest pojedynek z Bartkiem Zmarzlikiem. Pokonałem go na trudnym terenie, którego gospodarzem jest wymagająca drużyna Stali Gorzów. Nie mogłem uwierzyć, że udało mi się z nim wygrać.

Indywidualnie ubiegły sezon z pewnością był dla Ciebie udany. Na arenie krajowej osiągnąłeś brązowy medal MIMP. Jest to póki co największy Twój sukces. W częstochowskim finale tych rozgrywek była jednak szansa na wyższe miejsce na podium, może i nawet na pierwsze, jednakże w 10. gonitwie miałeś małe starcie z Jakubem Miśkowiakiem i spadłeś na ostatnie miejsce, tracąc spory dystans do pozostałej trójki zawodników. Nie masz niedosytu z powodu niewywalczenia wyższej pozycji w klasyfikacji końcowej? Nie miałeś małego żalu do kolegi z zespołu za to przewinienie?

Dlaczego zresztą miałbym mieć? To są zawody indywidualne. W tego typu turniejach każdy jedzie dla siebie. Nie ma patrzeniao, czy obok jedzie kolega ze wspólnego zespołu czy zawodnik z innej drużyny. Każdy walczy o zwycięstwo i jedzie dla własnego celu i wyniku. Jeśli chodzi o końcowy rezultat, może i jest mały niedosyt, że nie zająłem wyższej lokaty, ale cieszę się z tego, co osiągnąłem. Równie dobrze mogłem być czwarty, a jednak po nieudanej dziesiątej gonitwie zwyciężyłem w dwóch kolejnych i dało mi to brązowy medal.

Byłeś bliski zdobycia medalu także w indywidualnych młodzieżowych rozgrywkach ogólnoświatowych. Ostatecznie w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów uplasowałeś się w końcowej klasyfikacji tuż za podium. O braku medalu zaważył chyba słabszy wynik w pierwszej rundzie w niemieckim Stransuld.

To był mój pierwszy rok startów w randze międzynarodowej. Ubiegłoroczne IMŚJ na pewno nie były dla mnie nieudane. We wszystkich trzech rundach znalazłem się w gonitwach półfinałowych, choć zazwyczaj brakowało kropki nad „i” w decydujących momentach. W turnieju w Krośnie w fazie zasadniczej zdobyłem 14 punktów, po czym niestety w półfinale zaliczyłem upadek. W Pardubicach także nie do końca mi się poszczęściło. Tam w biegu półfinałowym byłem początkowo na drugim miejscu, lecz w pewnej chwili pojechałem za szeroko, przez co wyprzedził mnie Mads Hansen. W bieżącym roku też będę walczył o to, żeby zakwalifikować się do IMŚJ (w roku 2022 rozgrywki te mają zmienioną nazwę: SPG2 – przyp. red.), a później o medal.

Jak obecnie trwają Twoje przygotowania do nadchodzącego sezonu? Czy coś zmieniłeś w swoim trybie przygotowawczym w porównaniu do poprzednich lat?

– Przygotowania są podobne, częstotliwość treningów – 5-6 razy w tygodniu. Zmieniłem natomiast datę rozpoczęcia okresu przygotowawczego, zacząłem trenować od października, a nie grudnia, żeby być fizycznie przygotowanym na 100, a nawet 110 %. Zostało tylko kilka tygodni do wyjazdu na tor, w związku z tym zaczynam wstrzymywać się z przygotowaniami fizycznymi i kondycyjnymi. Postanowiłem ograniczyć liczbę treningów siłowych do trzech, maksymalnie czterech, żeby nie przemęczać organizmu. Przede mną ostatnia część szlifowania formy.

Przygotowania przygotowaniami, ale wyjazdu na tor chyba już szczególnie nie możesz się doczekać.

Zdecydowanie. Tęskni się bardzo za jazdą. Zima zleciała szybko, a dopiero co, 10 października 2021 r., miały miejsce ostatnie zawody w Częstochowie, czyli Memoriał im. Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego. Można trenować w sali, siłowni, pojeździć na rowerze, ale największą radość daje trening na motocyklu.

Ligowy sezon 2022 będzie na pewno ekscytujący. Skład Włókniarza praktycznie się nie zmienił, będziecie walczyć o medal. Eksperci nie wróżą Wam sukcesu, ale nieraz się przekonaliśmy, że w sporcie wszystko jest możliwe. Poza tym mówi się, że faworyci jak: Sparta Wrocław, Motor Lublin, Stal Gorzów czy Apator Toruń muszą, a wy – możecie. Niespodzianka z Waszej strony jest chyba zatem możliwa?

– Na pewno powalczymy o zajęcie jak najlepszego miejsca. Mamy dobrą drużynę, w której każdy potrafi dobrze pojechać, jak również walczyć. Jestem dobrej myśli i wierzę, że wszystko pójdzie jak należy.

A Twoje plany indywidualne to lepsze – niż w poprzednim sezonie – wyniki w MIMP i IMŚJ (SGP2)…

Mój priorytet to przede wszystkim odjechanie sezonu cało i zdrowo, bez kontuzji. Kiedy z powodu urazu wypadnie się z gry na 1-3 miesiące, ciężko jest potem wrócić na właściwe tory. Oczywiście chciałbym poprawić wyniki z ubiegłego roku, ale to jest tylko sport – może być lepiej lub gorzej. Przygotowany jestem.

A czy zaszły jakieś zmiany przygotowania sprzętowego?
Bieżący rok startów zacznę z trzema motocyklami, do zeszłego przystępowałem z dwoma. Silniki mam od Flemminga Graversena. Na jego jednostkach jeżdżę od dwóch lat i bardzo mi odpowiadają. Gdy potrzebuję coś zmienić, nawet w jednym silniku, mój mechanik dzwoni do Danii i urządzenie jest tam odsyłane. W sierpniu minionego roku od Flemminga Graversena otrzymałem nowy silnik. Pasował mi bez zastrzeżeń. Startowałem na nim w październikowym memoriale, gdzie zająłem drugie miejsce.

Co lubi Mateusz Świdnicki robić w wolnych chwilach?

Przede wszystkim trenować. Zimą trzeba szukać sobie zajęcia. Lubię jeździć samochodem, chętnie wsiadam za kierownicę i jadę pośmigać.

Na pewno nie raz słyszałeś o sobie komentarze, że sylwetką i stylem jazdy przypominasz legendę częstochowskiego klubu, Sławomira Drabika. Jak reagujesz na tego typu opinie?
Bardzo miło było słyszeć, gdy byłem porównywany do Sławka Drabika. Cały sezon 2020 przejeździliśmy razem, na wszystkie zawody lub treningi. W następnym roku nasza współpraca nieco się zmniejszyła, ale byliśmy w stałym kontakcie. W razie potrzeby zawsze mogłem zadzwonić do Sławka. Jeździliśmy razem na mecze ekstraligowe, gdy był w moim teamie. Bardzo go lubię i szanuję. Jest dobrym, miłym człowiekiem. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu nasze relacje będą jak najlepsze.

Dziękuję za rozmowę.
NORBERT GIŻYŃSKI

 

zdjęcie: Fot. Grzegorz Misiak/Włókniarz
Podziel się: