- Gazeta Częstochowska - https://gazetacz.com.pl -

CZĘSTOCHOWIANIE PASJONACI / Antykwariusz, który ukochał historię i Częstochowę

 

 

 

Czym dla Pana są książki?

­– Moje zainteresowanie książką było silniejsze niż cokolwiek innego. W moim rodzinnym domu funkcjonowało powiedzenie, czy może raczej przekonanie, które wrosło we mnie na resztę życia. Mówiło ono, że w pewnym sensie książka jest ważniejsza od chleba. Dlaczego? Bo czytając książki, korzystając z wiedzy i nauk jakie niosą, można się kształcić, lepiej pracować i mieć nie tylko na chleb, ale jeszcze na masło i szynkę. Szczególnie silnie to przekonanie wpoił mi ojciec, Czesław Biernacki, żołnierz Armii Krajowej – rocznik 1921. Zawsze przywiązywał on dużą wagę do czytelnictwa i posiadania książek. Przechodzimy tutaj do kilku zasadniczych pytań. Po co nabywam daną pozycję? Do czego mi ona jest potrzebna? I gdzie ją nabywam? Jaką ma dla mnie wartość? Każdy szuka czegoś dla siebie. Mogą być książki do nabożeństwa, kucharskie, poradniki, przewodniki. To są oczywiście pozycje, które przede wszystkim mają charakter użytkowy. No i oczywiście mamy literaturę piękną, gatunkową, popularną. Z górnych i z niższych półek. Mogą być tak zwane Harlequiny, a może być Gombrowicz, Stachura czy Dostojewski. Jest też klasyka literatury polskiej, która weszła do kanonu lektur szkolnych. Dzieła, co wyszły spod pióra Mickiewicza, Prusa, Reymonta czy Żeromskiego po prostu wypada znać. Z nimi też wiąże się pewien zabawny epizod. Z Angli przyjechał do Częstochowy pewien człowiek, który zawitał do mnie do antykwariatu. Zapytałem czego poszukuje, a facet odpowiada, że chce przeczytać „Chłopów”. Pytam go więc: „Panie, teraz? W takim wieku?”, a on mi na to, że tam na obczyźnie ma teraz masę czasu, a dręczą go wyrzuty sumienia, że nie przerobił tego w czasach licealnych. Tak więc książka była dla mnie pierwszoplanowym elementem codzienności i jeszcze zanim myślałem o założeniu antykwariatu, miałem własny, pokaźny księgozbiór. Co ciekawe taka prywatna biblioteka nie jest czymś statycznym i ustalonym raz na zawsze. Co jakiś czas odsiewam te pozycje, które z upływem czasu z jakichś powodów się zdezaktualizowały, bądź zdewaluowały i nie mają już dla mnie takiego znaczenia jak przed laty. Ale za to ich miejsce szybko zapełniają nowe nabytki.

 Jest Pan osobą wszechstronną. Jak doszło do tego, że postanowił Pan założyć własny antykwariat?

­– Sam jestem człowiekiem piszącym i mam na koncie cztery albumy o Częstochowie i jej okolicach. To właśnie po miejscowościach takich jak Wieluń, Lubliniec, Myszków, Koniecpol, Zawiercie, Woźniki, Przyrów, Święta Anna czy Dobrodzień odbywałem piesze wędrówki i rowerowe wycieczki. Jako członek klubu PTTK wspinałem się również na okolicznych jurajskich skałach i eksplorowałem pobliskie jaskinie, chciałem więc wiedzieć kto przede mną kroczył stromymi ścieżkami wśród jurajskich ostańców, bądź zapuszczał się w ciemne otchłanie pieczar. I to pragnienie wiedzy również pchało mnie do bibliofilskich poszukiwań. Nie była to jednak sztuka dla sztuki, bo dzięki takim kwerendom stawałem się lepszym przewodnikiem i instruktorem taternictwa, a zamiłowanie do historii regionu, jak również do czytelnictwa jako takiego, starałem się również zaszczepić szkolonym przeze mnie podopiecznym.

Moje zamiłowania, nazwijmy je turystyczno-taterniczymi, sięgają jeszcze czasów tak zwanej „młodości chmurnej i durnej”. Pomiędzy pracą i szkołą były ciągłe wyjazdy w Tatry, wypady na Jurę, rajdy po różnych zakątkach Polski, a towarzyszyły mi nieustannie w zasadzie dwie rzeczy: plecak i książka. W latach 1982–1986 przebywałem w Niemczech, gdzie imałem się różnych zajęć. Pracowałem na wysokościach, malowałem domy, smołowałem dachy, a w międzyczasie bardzo dużo czytałem. W tym również paryskiej „Kultury”. I choć nigdy nie bałem się ciężkiej pracy fizycznej, a do wspinaczki i górskich wędrówek wciąż mnie ciągnęło, to człowiek nie był już tak samo sprawny jak dawniej. Wszystko wymagało więcej wysiłku, a biorąc kilka razy udział w akcjach ratowniczych wiedziałem jak poważnie może skończyć się upadek z wysokości. Mając czterdzieści parę lat, idąc za radą pewnego elektryka, postanowiłem „wziąć kombinerki w swoje ręce”. Innymi słowy zacząłem się zastanawiać, jak najlepiej pokierować swoim dalszym życiem i za co się zabrać. Wiadomo, że najlepiej połączyć przyjemne z pożytecznym, dlatego chciałem znaleźć dla siebie taką niszę działalności, żebym mógł wykorzystać swoje zainteresowania. Czyli książki. Początkowo wyglądało to tak, że ładowałem je do plecaka i chodziłem od antykwariatu do antykwariatu. Tam sprzedałem, tu kupiłem i okazało się, że można na tym nieźle zarobić. Nastąpił moment decyzji. Zaoszczędzone i przywiezione z Niemiec pieniądze postanowiłem zainwestować w lokal z myślą o założeniu antykwariatu.

 

 Jak wyglądały początki?

 

– Kiedy zaczynałem swoją działalność, dysponowałem jedynie lokalem z kuchnią. To tamta część od wejścia do antykwariatu do drzwi na zaplecze. Równolegle przygotowywałem się do zawodu i ukończyłem kurs dla antykwariuszy. Musiałem też złożyć wniosek o zezwolenie na handel książkami wydanymi przed 1945 r. do ówczesnego Ministerstwa Kultury i Sztuki. To był 1989 rok. Księgozbiór stopniowo powiększał swoją objętość, więc zwiększało się też zapotrzebowanie na przestrzeń. Powziąłem więc kroki mające na celu rozbudowę lokalu. Była to prawdziwa biurokratyczna batalia, która trwała prawie 20 (sic!) lat. Wreszcie dostałem pozwolenie i wykupiłem grunt z tyłu bloku. To jest ta część, w której teraz siedzimy i rozmawiamy. Każda cegła była na wagę moich nerwów, zdrowia, ale finalnie również radości. W swoim życiu miałem też okazję być budowlańcem, więc pewne rozwiązania udało mi się wdrożyć na etapie projektu. Oczywiście o ile zgodę na nie wyrażał architekt. Aneks w którym się znajdujemy jest na tyle wytrzymały, że gdyby ktoś chciał, mógłby nad nami dobudować kolejny lokal handlowy, usługowy czy mieszkalny. Wystarczy zwrócić się do mnie o pozwolenie. Wreszcie w 2007 r. nastąpiło uroczyste otwarcie nowego lokalu i specjalnie na tę okazję przybył mój przyjaciel, Ojciec Eustachy Rakoczy, żeby poświęcić pomieszczenia antykwariatu.

 

 

 

Czy nawiązuje Pan współpracę z kolegami po fachu?

 

– Serdeczna przyjaźń łączyła mnie z Jerzym Badorą (zm. w 2006 r. – dopisek M.K.), który przychodził do antykwariatu pracować razem ze mną i pomagać mi. Było to w latach 1991–1993. Na odbywanych szkoleniach zawodowych poznawałem antykwariuszy z całego kraju m.in. z Krakowa, gdzie mam kilku zaprzyjaźnionych kolegów. Kiedy na przykład jeden z nich organizuje aukcje, a wiem, że jestem w posiadaniu pozycji, które tutaj mają nikłe szanse na znalezienie nabywcy, wówczas przekazuję je jemu. Jeżeli któryś z kolegów przebywa akurat w Częstochowie, kontaktuje się ze mną i wtedy się spotykamy. Byłem także organizatorem i pomysłodawcą corocznej pielgrzymki antykwariuszy na Jasną Górę. Wówczas też jest okazja do spotkania i wymiany doświadczeń.

 

Czy w Pana karierze natrafił Pan na znaleziska, z którymi wiąże się jakaś niezwykła historia? Czy przez Pana ręce przechodziły rzeczy o naprawdę wyjątkowej wartości?

 

– Owszem. Nie tak dawno do antykwariatu trafiło niezwykłe znalezisko. Ktoś przyniósł sztandar, który poniewierał się pośród śmieci i gdyby nie osoba, która go przyniosła, być może skończyłby swój „żywot” gdzieś na wysypisku. Sztandar przekazałem na Jasną Górę i został on poddany renowacji. Okazało się, że jest to chorągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej i napisem: „Okręgowe Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych w Częstochowie 1929–1939”. Znalezisko trafiło do Muzeum Rolnictwa. Podobna historia przydarzyła mi się także mniej więcej dwadzieścia lat temu. Kiedyś odwiedził mnie człowiek, który zbierał złom i makulaturę. Na śmietniku znalazł sztandar Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej Żeńskiej w Rozprzy. Również z wizerunkiem Maryi, Orłem Białym i hasłem: „Bogu Służ” oraz datą 1934. Ojciec Rakoczy był zbulwersowany i uznał takie potraktowanie chorągwi za profanację. Po renowacji chorągiew zawisła na Sali Rycerskiej. Niestety nie wszyscy mają szacunek dla takich przedmiotów i wizerunków. Oprócz tego byłem również biegłym sądowym. Kiedy w Bibliotece Diecezjalnej doszło do kradzieży, moim zadaniem była wycena szkód. Miałem też okazję szacować wartość zbioru zabytkowych książek hebrajskich, który został oddany w zastaw jako poręczenie majątkowe do urzędu skarbowego. Były to księgi XVIII-wieczne, XIX-wieczne, niektóre wydane w Wilnie. Aby wiedzieć z czym dokładnie mam do czynienia, musiałem poprosić o pomoc eksperta znającego język hebrajski.

 

Antykwarystyka to nie tylko książki. Można u Pana znaleźć kolekcje innych zabytkowych przedmiotów.

 

– Od młodości interesowałem się widokówkami. To były jeszcze lata pięćdziesiąte. Pamiętam jak ktoś pokazał mi widokówkę z Pałacem Kultury, może nawet jeszcze w trakcie budowy. Zaintrygowało mnie to i koniecznie chciałem ów Pałac zobaczyć. Ojciec widząc moją ekscytację, stwierdził, że nie trzeba wybierać się tak daleko i podarował mi pierwszą widokówkę z wieżą jasnogórską. Mieszkaliśmy na ulicy Krakowskiej i tata pozwolił mi pójść samemu na Jasną Górę, żeby porównać zdjęcie z oryginałem. Wrażenie było ogromne i tak zaczęła się moja kolekcjonerska pasja filokartysty. Do tej pory lubię porównywać widok na fotografii z rzeczywistym fragmentem rzeczywistości, który się na niej znajduje. Na początku zbierałem pocztówki i widokówki z miejsc gdzie byłem, aby w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ukierunkowywać się na Częstochowę. W celu powiększania swojej kolekcji kart pocztowych i widokowych zjawiałem się na giełdach i aukcjach oraz wertowałem ogłoszenia w gazetach. Kiedy miałem już naprawdę pokaźny zbiór, w 2000 r. poznałem Bogusława Szybkowskiego, wydawcę i kolekcjonera pocztówek z Opola, obecnie mojego przyjaciela, który zaproponował mi wydanie albumu, i tak powstała książka „Częstochowa na dawnej pocztówce”. Należy tutaj uczynić pewne rozróżnienie. Widokówka to nie to samo co pocztówka. Widokówka wyewoluowała z pocztówki, która jest bardziej ogólnym pojęciem. Twórcą słowa „pocztówka”, będącego polskim odpowiednikiem tego pojęcia był Henryk Sienkiewicz. Karty pocztowe rozpowszechniły się na początku lat 70. XIX wieku w czasie wojny francusko-pruskiej. Żołnierze przesyłali je między sobą, a że większość z nich była niepiśmienna, to rysowali jakieś elementy życia codziennego. Mógł to być domek, prosty portret albo autoportret, cokolwiek. Kartki były rolowane i przyczepiane gołębiom pocztowym. Pocztówki mają często charakter okolicznościowy. Może to być obrazek lub zdjęcie przedmiotu, lub jakiejś postaci, np. świeca, róża, św. Mikołaj itp. Widokówka natomiast, jak sama nazwa wskazuje, musi zawierać widok, pejzaż, krajobraz. I musi to być fotografia. Przed wojną i po wojnie używano papieru fotograficznego, który z tyłu zawierał liniaturę adresową. Częstochowscy fotografowie wychodzili na miasto z ekwipunkiem, mając w kieszeni plik takich gotowych kart widokowych. Kiedy już się rozstawili ze sprzętem, zaciekawieni ludzie podchodzili do nich i pytali o widokówki, a ci mieli je już przygotowane i handlowali nimi. To była dochodowa gałąź ich działalności. Trudnili się tym prawie wszyscy, w tym słynny Władysław Majchrowski czy Tomasz Nagłowski. Wracając do tytułu albumu mojego autorstwa i jego kontynuacji jak „Jasna Góra na dawnej pocztówce” czy też „Region częstochowski jako województwo na dawnej pocztówce (fotografii, drukach, dokumentach, mapach)”, zdecydowaliśmy się na słowo „pocztówka”, gdyż to pojęcie w powszechnej świadomości bardziej się zadomowiło i jest lepiej rozpoznawalne. Moja kolekcja liczy obecnie około 50 tys. pocztówek i widokówek.

 Filokartystyka to jednak nie jedyna pana pasja kolekcjonerska…

– Zgadza się, mniej więcej po wydaniu mojego pierwszego albumu, czyli w roku 2000 zacząłem interesować się innymi zabytkowymi przedmiotami, jak dewocjonalia, stare modlitewniki bądź przedmioty mniej lub bardziej związane z częstochowskim kultem maryjnym. Zgromadziłem tego z pięć kartonów. Są to przedmioty bardzo zróżnicowane. Od ryngrafów, po medaliki, święte obrazki, aż po nabijki na laski i szklane kule z postacią Matki Boskiej bądź Jasnej Góry zatopione we wnętrzu, służące jako przyciski do papieru. Mam również zbiór obrazków, które stały się relikwiami poprzez kontakt z prawdziwymi relikwiami świętych. W obrazek może być dla przykładu wkomponowany fragment welonu, który został potarty o kość świętego lub świętej. Co do książeczek do nabożeństwa, to posiadam ich około 200 sztuk. Pochodzą one z bardzo różnych okresów. Ich wartość zależy od stanu zachowania, wieku, ale i miejsca wydania. Te wydane np. w Kłobucku czy w Miejscu Piastowym są znacznie droższe niż te pochodzące z Jasnej Góry. Modlitewniki udostępniłem Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II, gdzie były eksponowane na wystawie. Zbieram także przedwojenne medale i odznaki związane z Częstochową. Mam zbiór kilkudziesięciu odznak i medali, które wyszły z pracowni Lucjusza Władysława Cyganowskiego (1882–1943 – przyp. M.K.). Jednak gromadzenie to jeszcze nie wszystko, trzeba mieć odpowiednią wiedzę, żeby te przedmioty odpowiednio skategoryzować i opisać. Kiedyś zbierałem znaczki pocztowe, szczególnie te związane z Częstochową, mam nawet srebrną odznakę Polskiego Związku Filatelistów, ale ze względu na inne zainteresowania i brak czasu zrezygnowałem z tej dziedziny kolekcjonerstwa.

 I tu przechodzimy do Pana dalszych planów…

– Pragnę wydać publikację poświęconą medalom z wizerunkiem bp. Jana Długosza. Mam już ich pewien zasób. Kolejną sprawą jest pomysł wspólnej z Andrzejem Pasztą (prezes Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, absolwent PCz – przyp. M.K.) publikacji w „Magazynie Numizmatycznym”. Może uda się zorganizować jakąś wystawę, albo coś jeszcze napisać. Na pewno z Ojcem Marianem Waligórą planujemy album poświęcony wizerunkowi Matki Boskiej na pocztówkach o tematyce patriotycznej. Oby zdrowie dopisywało.

Czego Panu życzę. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał MICHAŁ KULIG

 

Podziel się: