Takim oto marzeniem podzielił się z gośćmi pan Franciszek Baryło, mieszkaniec Kolonii Poczesna, który 30 marca obchodzi swoje setne urodziny.
– Jak pan pięknie wygląda, zupełnie nie na swój wiek – taka opinia towarzyszyła uroczystemu spotkaniu. Nad stanem zdrowia i wiekiem stulatka zachwycali się przybyli: wójt gminy Krzysztof Ujma, przewodnicząca Rady Gminy Poczesna Lidia Kaźmierczak, sekretarz Urzędu Gminy Renata Smędzik, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Grażyna Kołodziejczyk, dyrektor GZOZ dr Cupiał, przedstawicielka zamiejscowego wojewódzkiego USC oraz pracownice ZUS-u. Wśród kwiatów i prezentów, nie obyło się bez historii życia pana Franciszka, która z pewnością mogłaby niejednego Czytelnika zainspirować.
Franciszek Baryło pochodzi z szlacheckiej, polskiej rodziny o tradycjach patriotycznych zamieszkującej tereny Wileńszczyzny. Wnuk pana Franciszka – Mateusz, zainspirowany opowieściami dziadka, tworząc drzewo genealogiczne rodziny, doszukał się nawet herbu – beczki, gdyż przodkowie jubilata należeli do rodu Piwowarów z Święcian k/Wilna. Ojciec Franciszka, Kazimierz Baryło, pracował jako sekretarz największej wówczas na świecie fabryki kaloszy, znajdującej się w stolicy carskiej Rosji Sankt Petersburgu. Tam też założył swoją rodzinę, ożeniwszy się z Litwinką Emilią Piwowar. Był uczciwym i wytrwałym, głęboko wierzącym i w duchu wiary wychowującym dzieci człowiekiem. Rewolucja Październikowa zmusiła ich do powrotu na ojczystą ziemię. Kazimierz brał udział w wojnach, zostawiając rodzinę. W wieku 35 lat umiera żona Kazimierza pozostawiając sieroty, które wychowywane były przez macochę. Być może to geny ojca pozostawiły we Franciszku trwały ślad pracowitości i porządku, który, jak potwierdziła jego jedyna córka Teresa, zachował mu się do dzisiaj. – Tatuś lubił każdą pracę, szanował wysiłek i chleb, nie wyrzucał żadnego okruszka.
Pan Franciszek miał sześcioro rodzeństwa, z których dwoje zginęło podczas II wojny światowej. Warto zauważyć, że on sam, według słów jednego z jego wnuków – Janusza Chałupki – kilkakrotnie w trakcie wojny cudownie uchodził z życiem. Zresztą, gdy tylko pomyśli się o tym, iż w ciągu tych stu lat był świadkiem pierwszej i drugiej wojny światowej, rewolucji październikowej oraz okresu repatriacji dożywając przy tym tak sędziwego wieku, to sam ten fakt staje się cudem i prawdziwym działaniem Opatrzności.
Życie zaprowadziło pana Franciszka po II wojnie światowej wraz z siostrą Emilią do Zielonej Góry. Tam jubilat decyduje się na naukę w szkole dla felczerów w Poznaniu, która to pozwala mu na podjęcie pracy w stacji sanitarno-epidemiologicznej z siedzibą w zielonogórskim Urzędzie Miasta. W Zielonej Górze poznaje również swoją przyszłą żonę Marię, z którą przeprowadza się do Częstochowy.
W Częstochowie pan Franciszek mieszka ponad 40 lat. Czas ten przynosi mu trudne chwile – ciężką chorobę i śmierć żony, jednakże dzięki pracy nad sobą, optymizmowi i wierze udaje mu się doczekać wnucząt. Pomoc w opiece nad nimi z pewnością dały mu konkretny zastrzyk energii.
Pan Franciszek od 4 lat jest mieszkańcem Kolonii Poczesnej. Przeprowadził się tutaj razem z córką i jej rodziną. Mieszkańcy parafii w Poczesnej z pewnością mogą go kojarzyć, gdyż jeszcze w zeszłym roku uczęszczał samodzielnie na codzienne msze święte. W dalszym ciągu uczestniczy w niedzielnych eucharystaiach. – Tatuś długo żyje, bo się nigdy więcej nie ożenił i miał spokój – śmiała się jego córka. Z pewnością spokój zawsze pozostanie najlepszym lekarstwem na długie życie. Wszystkiego najlepszego Panie Franciszku.
Adrianna Sarnat-Ciastko