NONSENSY PRL (8)


Wizyta na szczeblu
dyplomacja – sztuka właściwego prowadzenia i utrzymywania stosunków między państwami oraz ogół osób zajmujących się utrzymywaniem tych stosunków

Wstyd to mówić, ale naszym szefem był gensek, czyli generalny sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Śmierć najsławniejszego z genseków – J. Stalina (1953) uczciliśmy przemianowaniem Katowic na Stalinogród. Następni gensecy mieli co prawda mniejsze wymagania, ale za to pasjami lubili do nas przyjeżdżać, aby się z naszymi przywódcami całować “na misia”. Czułe te pocałunki można było podglądać, gdyż skrupulatnie transmitowała je telewizja. Pocałunkiem na lotnisku z naszym aktualnym pierwszym sekretarzem zaczynała się i kończyła każda “wizyta przyjaźni delegacji partyjno-państwowej ZSRR”, jak również wizyta naszej del. part.-państw. w Moskwie. Na temat tej niezdrowej skłonności genseków był nawet dowcip: “Gdy Gierek, prawdziwy europejczyk, człowiek otrzaskany na Zachodzie, kończył wizytę w Moskwie i na lotnisku żegnał się z Breżniewem, na pożegnanie po męsku uścisnął mu rękę, po czym wsiadł do samolotu i odleciał. Breżniew popatrzył w ślad za samolotem, otarł łzę i wyszeptał: Ech, Gomułka to chociaż umiał dobrze całować”. Wizyty genseków w Polsce były wydarzeniami wielkiej wagi. Gość z reguły przemawiał w naszym sejmie, na zjadach partii i zebraniach, a ponadto w kolumnie czarnych limuzyn objeżdżał stolicę i prowincję. Z objazdów takich brały się legendy o “czarnej wołdze”, która jeździ po kraju aby porywać ludzi. W rzeczywistości radzieccy goście częściej używali własnej produkcji samochodów marki czajka, choć czarne wołgi i moskwicze też były trendy. Najbardziej dramatyczną z wizyt “na najwyższym szczeblu” był “nieoficjalny, roboczy” pobyt Nikity Chruszczowa w październiku 1956 roku, gdy znienacka wylądował na Okęciu, aby zbesztać tow. Gomułkę, a radzieckie tanki “przegrupowywały się” zmierzając ku Warszawie. Ale i inne “wizyty przyjaźni” miały swój urok. Gdy gensek przyjeżdzał, podlizywaniu się mu ze strony naszych przywódców nie było końca. Na trasę przejazdu gościa ściągano zewsząd ludność, wręcz całe zakłady pracy i szkoły, żeby było widać, jak tłumnie kochamy Wielkiego Brata.
Opowiadał kolega, że jako nastolatek naprawdę zapragnął zobaczyć egzotyczną postać: “Ojczym powiedział, że musi jechać z całym zakładem do Katowic, witać Breżniewa. Poprosiłem go, żeby mnie zabrał.” Przy takich okazjach, dla przyciągnięcia największej ilości ludzi, władze przygotowywały na miejscach zbiórki różne atrakcje – z reguły była to niezapowiedziana sprzedaż artykułów deficytowych np. wędlin, cytryn, pomarańczy. Tak było też tym razem. W tej sytuacji ojczym postawił kolegę w kolejce po cytryny, a sam stanął za kiełbasą. No i w efekcie kolega nie zobaczył Breżniewa, ale mówi, że już nie żałuje.

MARCIN PARUZEL

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *