- Gazeta Częstochowska - https://gazetacz.com.pl -

80. SEZON ARTYSTYCZNY FILHARMONII CZĘSTOCHOWSKIEJ. Im coś jest bardziej niedostępne, tym mocniej się staram

 

Zgodnie z informacją, do której dotarłem, edukację muzyczną podjęła Pani stosunkowo późno, bo w wieku 16 lat. Jak rozpoczęła się Pani przygoda z puzonem?

– Wszystko zaczęło się w mojej rodzinnej miejscowości, w Pankach, w amatorskiej orkiestrze dętej, gdzie grałam na alcie. W trzeciej klasie gimnazjum postanowiłam zmienić instrument, bardzo chciałam grać na saksofonie, ale nie był dostępny. Nie znałam wcześniej puzonu, jednak gdy go zobaczyłam, bardzo mnie zaintrygował. Wyróżniał się od innych instrumentów suwakiem i prostą budową. Kapelmistrz nie chciał się zgodzić mówiąc, że to nie jest instrument dla dziewczyny. Pomimo jego sprzeciwu, postanowiłam wypożyczyć z orkiestry stary puzon marki Polmuz i uczyłam się grać samodzielnie korzystając ze szkoły na puzon Kwiatkowskiego. Nauczyłam się podstaw dość szybko, jednak można sobie tylko wyobrazić, jak mierny poziom prezentowałam, nie mając żadnego nauczyciela. Nie planowałam zostać profesjonalnym puzonistą, ale miałam ambicję grać lepiej. Dzięki znajomościom parafialnego wikariusza, zostałam umówiona na spotkanie z Łukaszem Gwoździem – nauczycielem puzonu w Szkole Muzycznej w Częstochowie, który szybko się zorientował, że jestem samoukiem i nie mam żadnych podstaw. Pomimo tak dużych zaległości postanowił dać mi szansę i przygotować do egzaminu wstępnego. Nie mogłam zdawać na II stopień z powodu braku wiedzy i umiejętności, natomiast na I stopień okazałam się za stara, bo limit wiekowy wynosił 14 lat. Bardzo mnie dotknęły napotkane trudności. Nauczyciel – obecnie kolega z pracy – przekonał jednak dyrekcję, żeby dać mi szansę. Miałam 16 lat, więc rozpoczęcie muzycznej przygody zbiegło się również z rozpoczęciem edukacji w IV LO im. H. Sienkiewicza w Częstochowie.  Na pierwszym roku zrobiłam cały program I stopnia i przygotowałam się do egzaminu do II stopnia, który zdałam pozytywnie. Przerobiłam prawie cały program II stopnia w ciągu kolejnych 4 lat, robiąc po dwie klasy jednocześnie. Potrzebowałam nowego instrumentu, niestety sytuacja finansowa nie pozwalała mi na to. Łukasz kupił dla mnie puzon, który spłacałam mu w ratach przez kolejne lata. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna. To było dla mnie dodatkową motywacją do ćwiczenia, bo chciałam, aby widział, że doceniam to, co dla mnie zrobił. Po dwóch latach miałam pierwsze osiągnięcia, czułam, że to dobry kierunek. W klasie maturalnej już wiedziałam, że moim celem jest akademia muzyczna. Dostałam się. Łączenie liceum z nadrabianiem ogromnych zaległości na instrumencie i w szkole muzycznej było wyzwaniem, ale jakimś cudem nie brakowało mi wtedy motywacji, a to dzięki wsparciu Łukasza, rodziców i przyjaciół. Puzon w tamtym czasie był dla mnie nie tylko ulubionym hobby, ale też możliwością realizacji moich ambicji i robienia czegoś, co dawało mi ogromne poczucie sensu i zadowolenia z siebie.

 

Z jakimi wspomnieniami wiąże Pani okres studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie?

– Poznałam profesora Zdzisława Stolarczyka na warsztatach. Był jednym z najlepszych pedagogów puzonu w Polsce. Mierzyłam wysoko, a w moich oczach on nie miał konkurencji. Był wymagającym nauczycielem. Wtedy panowało przekonanie, że dziewczyny raczej nie mają szansy na wielką karierę. Jest mnóstwo flecistek, skrzypaczek, orkiestry obecnie są mocno sfeminizowane, jednak puzon do tej pory nie jest tak powszechny u kobiet. Kiedy zaczęłam studiować w 2012 roku, nie znałam żadnej kobiety piastującej stanowisko puzonisty w zawodowej orkiestrze w Polsce lub zagranicą czy nauczycielki. Długo nie miałam możliwości poznać żadnej zawodowej puzonistki. Na roku miałam dwie koleżanki, ale czułam, że nie jesteśmy traktowane na równi z kolegami. Do tego dochodziła niska samoocena i świadomość zaległości do nadrobienia. Studiowałam z wybitnymi puzonistami, do których było mi bardzo daleko. Przekułam to w motywację, by dążyć do ich poziomu. Mam przekorną naturę, im coś jest bardziej niedostępne, tym mocniej się staram. Po egzaminie licencjackim prof. Stolarczyk szczerze mnie pochwalił i powiedział, że docenia moją pracę i jest dumny. Nie był zbyt wylewny w pochlebstwach, dlatego te słowa miały dla mnie ogromne znaczenie. Nasza współpraca podczas studiów magisterskich była znakomita, wiele mi pomógł i sprawił, że przełamałam sporo barier i stałam się lepszym puzonistą. Poczułam się doceniona przez osobę, na której opinii bardzo mi zależało. Finalnie ukończyłam Akademię Muzyczną w Krakowie z wyróżnieniem. Później kontynuowała Pani naukę w Hochschule der Kunste w Bernie w Szwajcarii u Iana Bousfielda.

Ian to były pierwszy puzonista London Symphony Orchestra i Filharmonii Wiedeńskiej. Jest znany i szanowany na całym świecie, koncertuje, robi warsztaty. Wzorowałam się na jego nagraniach, słuchałam wywiadów, byłam zafascynowana jego ideologią grania i uczenia. Czułam, że byłoby wspaniale studiować u niego. Udało mi się pozytywnie zdać egzamin i w ten sposób dwa lata uczyłam się w jego klasie na Hochschule der Kunste Bern w Szwajcarii. Zdecydowałam się na to, bo czułam niedosyt po studiach w Polsce. Miałam świadomość, jak trudno jest zdać egzamin do orkiestry symfonicznej, co było moim zawodowym celem, dlatego postanowiłam dać sobie szansę by w ten sposób podwyższyć swoje umiejętności. Tam skoncentrowałam się na dalszym rozwoju, a moim nadrzędnym celem było zebrać jak najwięcej informacji na temat tego, jak skutecznie przygotowywać się do egzaminów orkiestrowych. Miałam wiele trudności, byłam daleko od domu, koszty życia są w Szwajcarii wysokie, dodatkowy problemem była bariera językowa. Udało mi się jednak ze wszystkim poradzić i wierzę, że dzięki temu rozwinęłam się zarówno jako puzonista, muzyk i człowiek. A dzięki poznanym ludziom z całego świata poszerzyłam swoje horyzonty. Pracę z Ianem zapamiętam na całe życie.

 

Puzon wywodzi się od trąbki i powstawał na przestrzeni lat w wyniku modyfikowania jej konstrukcji. Proszę przybliżyć naszym Czytelnikom historię tego instrumentu.

– Tak, puzon to brat trąbki, a odróżnia go ruchoma część – suwak. Najwcześniejsza forma puzonu – sackbut – pojawiła się w XV w. Puzon tak jak został skonstruowany na początku, taki jest do dzisiaj. Oczywiście nowoczesne instrumenty są dużo większe, mają szerszą menzurę, większą czarę. Jednak konstrukcja i zasada działania suwaka się nie zmieniły. Są różne rodzaje puzonów: kontrabasowy, basowy, tenorowy, altowy oraz sopranowy. Dzięki miękkiemu brzmieniu oraz możliwościom płynnej zmiany wysokości dźwięków w klasycyzmie był używany do wzmacniania chórów w mszach, np. w Requiem czy Mszy c-dur Mozarta. Puzony były umiejscowione w środku chóru i grały partie basów, tenorów i altów, dzięki czemu w pewnym sensie „pomagały” śpiewać. W muzyce symfonicznej Dopiero Beethoven użył go po raz pierwszy w swojej V Symfonii. W okresie romantyzmu i na początku XX wieku zaczął pełnić ważną rolę w symfoniach Mahlera czy Tchaykovskego, dodając dramaturgii kulminacyjnym momentom oraz emanując miękkim brzmieniem w chorałach, w których akordy mogą być perfekcyjnie strojone dzięki suwakowi, który podobnie jak instrumenty smyczkowe, nie ma ograniczeń w dostrajaniu dźwięków.

 

Dopiero wiek XX przyniósł rozkwit twórczości kompozytorskiej na puzon solo. Co, w Pani opinii, o tym zdecydowało?

– Jeszcze w klasycyzmie kompozytorzy tacy jak Leopold Mozart czy Georg Christoph Wagenseil napisali koncerty na altowy puzon. Utwory na tenorowy pojawiły się w romantyzmie. Koncert Ferdinanda Davida z 1838 r. jest grany na  przesłuchaniach do orkiestr symfonicznych i oper. W XX w. zainteresowanie kompozytorów było większe, bo edukacja na puzonie zaczęła się rozwijać, umiejętności puzonistów wzrastały, zmodernizowano instrumenty. Puzon jest bardzo ciekawym instrumentem pod wieloma względami. Ma zróżnicowane brzmienie w całym rejestrze i dzięki nowoczesnym  technikom wykonawczym daje wiele ciekawych rozwiązań w utworach solowych lub z orkiestrą, dlatego ta tendencja kompozytorów się zmieniła i dziś mamy już wiele dzieł napisanych na ten instrument, a kolejni kompozytorzy chętnie piszą nowe utwory.

 

Brała Pani udział w warsztatach u wielu wybitnych współczesnych puzonistów, m.in., u Jörgena van Rijena. Czy któryś z nich wywarł szczególny wpływ na rozwój Pani umiejętności instrumentalnych?

– Myślę, że od każdego z nich po trochu. Uczestniczyłam w wielu kursach i warsztatach w Polsce i zagranicą. Jorgena van Rijena (I puzonista Concertgebouw) poznałam na warsztatach Italian Brass Week we Florencji. Również tam spotkała Alaina Trudela, kiedyś wybitnego puzonistę, którego nagraniami się inspirowałam, a dziś dyrektora artystycznego Toledo Sypmhony Orchestra w USA. Pamiętam, że lekcje z nimi były niezwykle inspirujące. Jednego z najbardziej znanych puzonistów na świecie Josepha Alessiego, pierwszego puzonistę New York Philharmonic i nauczyciela w Juilliard School, poznałam podczas International Brass Congress w Beterze (Hiszpania), gdzie oboje byliśmy wykładowcami, co oczywiście było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Jako prowadząca warsztaty nie mogłam mieć z nim zajęć, ale słuchałam go przy pracy korzystając z uwag, które udzielał uczestnikom. Bardzo mi się zrobiło miło, gdy pochlebnie skomentował mój recital. Było niezwykłe dostać tak pozytywną opinię od człowieka, którego się podziwia. Nie chcę o nich mówić tylko jako o puzonistach, bo to przede wszystkim wielcy muzycy.

Christian Lindberg to kolejna legendarna postać. Jego nagrań słuchałam od samego początku. Jest prawykonawcą wielu kompozycji napisanych na puzon w przeciągu kilkudziesięciu lat w XX wieku. Był pierwszym tak bardzo znanym na całym świecie puzonistą solistą, który nie grał w żadnej orkiestrze. Poznałam go na International Trombone Festival w USA, gdzie również oboje byliśmy zaproszonymi gośćmi. Tam również spotkałam całe mnóstwo niesamowitych puzonistów, bo było nas tam ponad 1000, między innymi, puzonistę jazzowego Delfeayo Marsalisa, brata słynnego saksofonisty Branforda Marsalisa oraz trębacza Wyntona Marsalisa.

 

Jaka jest Pani opinia w kontekście konkursów muzycznych?

– Konkursy są dla mnie dość kontrowersyjną formą muzycznych zmagań i muszę przyznać, że nie jestem ich fanką. Sztuki nie da się wypunktować tak jak sportu. Wiem, że dają motywację młodym ludziom do ćwiczenia i osiągania wysokich standardów, pozwalają wyłonić tych z największym potencjałem. Ale sam proces, jego wpływ na ludzi, ogromna presja z tym związana mogą przynosić wiele szkód. Niestety nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji, bo konkursy odgrywają istotną rolę w kształceniu i rozwoju muzyków, jednak musimy zaakceptować, że nie są dla każdego. Są instrumentaliści, którzy pomimo ogromnego talentu i potencjału, nie są w stanie udźwignąć presji i psychicznych wymagań, jakie stawia współzawodnictwo.

 

Ekspresyjność puzonu sprawia, że odgrywa znaczącą rolę w wielu składach jazzowych. Pani również realizuje się w tym kierunku. Jak rozwija się ta ścieżka Pani kariery?

– Najfajniejsza w tym instrumencie jest jego wszechstronność. Umożliwia granie wielu gatunków muzyki, także szeroko pojętą muzykę rozrywkową. Bardzo lubię jazz i jego odmiany, muszę się przyznać, ze słucham więcej muzyki jazzowej niż klasycznej. Zaczęłam grać w big bandzie jeszcze w szkole muzycznej, później również na studiach w Krakowie i Szwajcarii. Gdy wróciłam do Polski, odnowiłam kontakty z wykładowcą puzonu jazzowego w Akademii Muzycznej w Katowicach, profesorem Grzegorzem Nagórskim, rozpoczynając studia na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Niestety praca w dwóch orkiestrach oraz pandemia mocno utrudniły mi skorzystanie z tego dobrodziejstwa. Pomimo tego cieszę się, że mogłam poznać wspaniałych wykładowców i muzyków, którzy dzielili się swoją wiedzą i umiejętnościami. Nie nazwałabym siebie jednak puzonistą jazzowym, a raczej bardziej świadomym i otwartym na nowe wyzwania muzykiem klasycznym. Nabyłam umiejętność dostosowania się sposobem gry do różnych stylów, poznałam lepiej harmonię jazzową, muszę jednak jeszcze popracować nad improwizacją. Dzięki temu biorę udział w różnych projektach z muzyką jazzową lub rozrywkową, m. in. gram w dixielandowym zespole Tadeusza Orgielewskiego – TadeQ and His Company czy zespole z muzyką latynoską Rumba Wachaca. Czasem również for fun spotykam się z przyjaciółmi by wspólnie pomuzykować w warunkach domowych.

 

Jakie wartości jako pedagog muzyczny stara się Pani wpoić młodemu pokoleniu instrumentalistów? Na co zwraca Pani uwagę swoim podopiecznym jeszcze przed rozpoczęciem przez nich właściwej drogi artystycznej?

– Staram się przekazać, że trzeba to kochać, żeby móc to robić. Jako muzycy jesteśmy narażeni na szereg trudności, którym musimy stawić czoła, a sam proces nauki na instrumencie jest bardzo żmudny i wymagający. Ludziom z wątpliwościami opowiadam swoją historię, że można wiele osiągnąć dzięki ciężkiej pracy i chęciom, ale należy też być świadomym koniecznych wyrzeczeń. A jeśli ktoś nie jest przekonany, wyjaśniam, że na instrumencie można grać hobbystycznie. System edukacji muzycznej w Polsce sprawia, że wszyscy od samego początku są nastawieni, by być profesjonalnymi muzykami, ale może nie każdy powinien. Niestety, liczba etatów w orkiestrach jest ograniczona. Alternatywą jest uczenie, ale jak ktoś tego nie czuje, to krzywdzi kolejne młode pokolenia. Bycie nauczycielem jest bardzo trudne i wymagające. W nauczaniu ważna jest rozmowa i uświadamianie, by uczeń wiedział, jaką drogą chce podążać. Zdolności i predyspozycje są ważnym elementem, ale najistotniejsze są systematyczna praca i wytrwałość. Edukacja muzyczna, zawierająca rytmikę, grę na instrumencie, słuchanie muzyki, śpiewanie, chodzenie na koncerty jest arcyważne w ogólnym rozwoju dzieci. Uaktywnia obie półkule mózgu, stymulując je i rozwijając inne umiejętności. Dlatego uważam, że edukacja muzyczna powinna być szerzej dostępna w szkołach ogólnych, ale na wyższym poziomie już tylko dla wybranego grona, które jest zdeterminowane wiele poświęcić.

 

Czy zgodziłaby się Pani z Ryszard Wagnerem, że „prawdą jest, że tam, gdzie kończy się mowa ludzka, zaczyna się królestwo muzyki”? I jak Pani by te słowa zinterpretowała?

– Muzyka może być przekazem informacji bez słów. Jest w niej dużo emocji i treści. Sama harmonia czy rytmiczne połączenia dźwięków potrafią wiele powiedzieć i dać ogromne pole do interpretacji. Szczególnie możemy to dostrzec w muzyce programowej, gdzie ukryte są całe historie.

 

Od 2019 roku występuje Pani w sekcji puzonów Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej. Jakie cele w najbliższej przyszłości stawia Pani przed sobą i w zespole, i na innych szczeblach muzycznego rozwoju?

– Z racji, iż pracuję w dwóch instytucjach, nie mam zbyt dużo czasu wolnego. Niestety przez to czasem brakuje miejsca na tworzenie i realizację swoich projektów. Póki co nie mam żadnych konkretnych planów, choć pomysłów w głowie kilka jest. Uwielbiam moją pracę w orkiestrze symfonicznej, ale nie chce się tylko do tego ograniczać. Biorę udział w różnych projektach jako muzyk sesyjny, nagrywając, współpracując z różnymi zespołami, orkiestrami oraz wokalistami. Moim celem jest być puzonistą wszechstronnym, umiejącym wykorzystać potencjał tego instrumentu. Dlatego nie ograniczam się do jednego stylu muzycznego. Jednak to się przekłada na małą ilość wolnego czasu. Muzyka i puzon zawsze będą nieodłączną częścią mnie, jednak życie to coś więcej niż tylko praca, dlatego moim postanowieniem jest dbanie o siebie, swoje potrzeby, relacje z ludźmi i danie sobie przestrzeni na inne zajęcia i odpoczynek. Mam chyba w końcu potrzebę odpoczywania. (śmiech). Dodatkowo pokochałam podróże i chciałabym móc realizować jak najwięcej zaplanowanych wycieczek.

 

Już 23 maja będziemy mogli Panią usłyszeć podczas Koncertu Nasi Soliści, na który wybrała Pani pierwszą część rodzimego Koncertu na puzon i orkiestrę Kazimierza Serockiego z 1953 roku. Jakimi kryteriami Pani się kierowała? Jak zachęciłaby Pani słuchaczy do przyjścia i wysłuchania Pani interpretacji?

– Wybrałam ten koncert, ponieważ pod wieloma względami jest widowiskowy. Jest to jeden z tych koncertów, które pierwszy raz słyszałam w wykonaniu Christiana Lindberga i zawsze chciałam go wykonać. Nie miałam do tej pory okazji, więc to dodatkowe wyzwanie. Serocki zadedykował go puzoniście Juliuszowi Pietrachowiczowi. Kompozytor współpracował z nim i uwzględniał jego uwagi, dzięki czemu utwór jest bardzo dobrze napisany i wygodny do wykonania. Kompozycja wykorzystuje wiele ciekawych zabiegów typowych dla puzonu. Jest bardzo wymagającym koncertem, wręcz wirtuozowskim, a do tego jest też bardzo efektowny, w nurcie sonorystycznym. Dzięki ciekawej harmonii i wielobarwnej orkiestracji przypomina muzykę filmową. Myślę, że będzie atrakcyjną  propozycją dla wszystkich, nie tylko dla najbardziej zagorzałych melomanów. Mam nadzieję, że słuchacze będą usatysfakcjonowani. Serdecznie zapraszam.

 

rozmawiał: ŁUKASZ GIŻYŃSKI

 

Marlena Skoczylas, puzonistka Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Częstochowskiej i Janáčkova filharmonie w Ostrawie. Absolwentka Akademii Muzycznej w Krakowie oraz Hochschule der Kunste w Bernie. Uczestniczka kilku międzynarodowych warsztatów u czołowych puzonistów. Wykładowca i artysta podczas festiwali i warsztatów puzonowych, takich jak International Trombone Festiwal (USA), Congreso Internacional de Trombon (Hiszpania), Internationales Posaunen Festival in Basel (Szwajcaria), Tromboholizm (Poznań). Pedagog i muzyk sesyjny.

 

+ foto 1: Marlena Skoczylas

Agnieszka Małasiewicz

Podziel się: