Za, a nawet przeciw – czyli o Uniwersytet boje nieskończone


Spółdzielnia Mieszkaniowa „Campus – WSP” – czy ktoś jeszcze pamięta, dlaczego powstała? Wielu byłoby zadowolonych, gdyby w ogóle przestała istnieć, bo winna być wyrzutem sumienia dla kolejnych władz miasta ostatnich 13 lat.

Jak realizowała się idea

Ustawa o szkolnictwie wyższym obowiązująca w roku 1999 zmobilizowała środowisko akademickie ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej (obecnie Akademii im. Jana Długosza) oraz grupę osób zaangażowanych w prace samorządowe do powołania do życia Spółdzielni Mieszkaniowej „Campus – WSP”. Czuli konieczność podniesienia rangi Częstochowy jako ośrodka uniwersyteckiego, co przełożyłoby się na wzrost cywilizacyjny miasta. Liczyli przy tym na wsparcie władz, mając w pamięci odradzanie Politechniki Częstochowskiej, której miasto stworzyło warunki do budowy kadry uczelni.
Spółdzielnię Mieszkaniową „Campus – WSP” tworzą pracownicy dydaktyczni Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie i Fundacja na Rzecz Utworzenia Uniwersytetu Częstochowskiego z prezesem Szymonem Giżyńskim. Majątkiem Spółdzielni jest posiadany grunt w dzielnicy Mirów w Częstochowie, zakupiony ze środków udziałowców z przeznaczeniem pod budowę domków jednorodzinnych dla przyszłej kadry uniwersyteckiej. Zarząd spółdzielni uznał, że będzie to najlepszy sposób na ściągnięcie do uczelni i Częstochowy wykładowców z tytułami profesorskimi związanie ich na trwałe z miastem i regionem. – Stworzenie osiedla uniwersyteckiego to nie tylko budowa domków. To swego rodzaju handel wymienny – w zamian za godziwe warunki bytowe otrzymujemy potencjał intelektualny, który ma szanse zostać spożytkowany w procesie edukacji, wpisać się w rozwój miasta, stworzyć zaplecze dla wielu inicjatyw naukowych czy kulturalnych. Takimi miejscami są wszystkie ośrodki uniwersyteckie na świecie. Z nich wychodzą dobrze wykształceni ludzie i dają one energię, możliwość rozkwitu całego regionu – mówi prezes Spółdzielni.
Dla Częstochowy, miasta, które od pokoleń funkcjonuje w przestrzeni religijnej, jako duchowa stolica Polski, uniwersytet z całym swym zapleczem naukowym i studenckim stać by się mógł ważnym dopełnieniem sacrum. Trudno nie wspomnieć o działaniu normalnych reguł rynkowych. Wokół „Campusa” powstaje nowa infrastruktura, takie sąsiedztwo powoduje natychmiastowy wzrost cen okolicznych działek – za mieszkanie w elitarnej dzielnicy trzeba płacić więcej, na całym świecie…
I komu to przeszkadzało?
Tak wygląda sprawa od strony teoretycznej, której nikt, nigdy nie zanegował, a nawet wielu potwierdzało. Problem w tym, że jeśli chodzi o współdziałanie władz, na tym się kończyło. Dzisiaj pada pytanie: Dlaczego na Mirowie zamiast kilkudziesięciu domków jednorodzinnych z całym zapleczem dalej jest puste pole? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Lektura kolejnych dokumentów, jakie Spółdzielnia wymieniała z miastem w sprawie stworzenia planu zagospodarowania przestrzennego wspomnianej okolicy, aby zacząć budowę, pozwala jednak wyciągnąć kilka wniosków. Niestety, dość przygnębiających. Pominąć można złośliwości władzy, która z wiadomych sobie tylko powodów po przedstawieniu aktu notarialnego dotyczącego zakupu ziemi pod przyszłe osiedle uniwersyteckie, natychmiast przeprowadziła wśród okolicznych mieszkańców listowną akcję mylącą, którą można określić krótko „sprzedajcie nam tanio ziemię”. Konsekwencją tych działań, jest do dziś funkcjonujące wśród wielu przekonanie, że była to inicjatywa Spółdzielni. Może o to władzy chodziło? Wszak zasada – divide et impera (dziel i rządź) znana jest od starożytności.

Kłody pod nogi

Podsycanie antypatii lokalnej społeczności w stosunku do ludzi z Campusa trwa od lat. Mimo sporządzonego na zlecenie i koszt Spółdzielni projektu zmiany planu przestrzennego w 2001 roku, który przeszedł pomyślnie wszystkie procedury przewidziane ustawą w roku 2002 przy braku jakichkolwiek merytorycznych powodów zostaje podjęta uchwała odstąpienia od sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla terenu przy ul. Mstowskiej (Uchwała nr 832/LXVIII/02 z dn. 20.06.2002 r.). Kolejny prezydent miasta – dr Tadeusz Wrona – śledził sprawę „z największą uwagą i troską” – co zakomunikował zainteresowanym w piśmie proponującym zmianę lokalizacji inwestycji na ul. Gminną. Zainteresowanie prezydenta „Campusem” zmalało radykalnie z chwilą, kiedy udziałowcy nie zgodzili się na lokalizację osiedla w bezpośrednim sąsiedztwie firmy „Włodar”. I nagle zaczęły pojawiać się zastrzeżenia i wątpliwości. Miały je właściwie wszystkie wcześniej pytane i niezgłaszające zastrzeżeń instytucje. Od Wojewódzkiego Inspektora Przyrody do Kierownika Referatu Zagospodarowania i Lokalizacji Planowania Przestrzennego. Oczywiście nie zabrakło zatroskanych obywateli, którzy również byli „za” a „nawet przeciw”. Smaczku dodaje fakt – o czym mówi się coraz głośniej – że po odmowie „Campusa” proponowaną przez prezydenta Wronę działkę zakupiła za przysłowiowe „pół-darmo” firma, sąsiadująca z tymi nieużytkami. Zmieniali się prezydenci i radni, ale urzędnicy magistratu, w swej większości, dalej trwali na swych stanowiskach. No może czasem następowała – w myśl zasady – rotuj się, kto może – zmiana funkcji i pokoi, jak w przypadku naczelnik Wydziału Planowania Przestrzennego UM Elżbiety Grzelak, najzagorzalszej i nieprzejednanej przeciwniczki Campusa.

Konkluzja, czyli skąd my to znamy…

Przez kilkadziesiąt ostatnich lat przyzwyczajono nas, że najgorzej porwać się na coś, co mogłoby przynieść korzyść lokalnej społeczności, miastu, Polsce. Czyż zatem można się dziwić, że dziś mało, kto wierzy w bezinteresowność i ideowość. Dzisiaj ktoś próbujący działać pro publico bono to głupek. Podobnie, jak poseł czy radny, musi być złodziejem. Tak się trenuje naszą świadomość od wielu lat, by zwykli obywatele trzymali się od takich działań z daleka. My to z Ciebie zdejmiemy, tylko zagłosuj na nas. No i się dzieje…. W lesie, po sąsiedzku z Campusową ziemią wycina się drzewa i buduje domy.

Widać jednym wolno, innym nie.

Tymczasem Campusowi mówi się, że ich zarośnięta przez lata chaszczami i dzikimi drzewami działka, po której jeżdżą bezprawnie konie z okolicznych stadnin, to płuca miasta i cenne z punktu widzenia przyrody stanowisko. Czy tak naprawdę kiedykolwiek, jakakolwiek władza naszego miasta zadała sobie trud gruntownego zbadania idei i planów Campusa? Kolejni prezydenci, niezależnie od orientacji politycznej, cedowali wszystko na swoich urzędników, twierdząc, że od tego ich mają, by nie zajmować się takimi drobiazgami samemu. Czy możliwość wzmocnienia kadrowo jednej z dwóch najważniejszych uczelni państwowych w mieście naprawdę nic nie znaczy?
Zgodnie z oficjalnymi statystykami, miasto nasze każdego miesiąca opuszcza na zawsze 150 osób. Wyludniamy się zatem z prędkością 5 osób na dzień. Młodzi ludzie nie widzą tutaj perspektyw.
Warto podkreślić, że AJD wzmocniona kadrowo stałaby się bardziej atrakcyjna dla młodzieży, która dziś ucieka do „konkurencji” w innych miastach. Nad tym jednak trzeba popracować. Nie pomogą ani dobre chęci władz uczelni ani zaangażowanie jej pracowników, jeśli nie będzie woli pomocy lub choćby nieutrudniania działań na rzecz środowiska akademickiego przez władze miasta.

Ważny aspekt – finanse

Przez wszystkie lata bojów o możliwość postawienia domu na swoim gruncie Spółdzielnia Campus zapłaciła miastu już ponad 100 tysięcy złotych z tytułu należnych podatków, nie wspominając o kosztach poniesionych z tytułu sporządzenia planu zagospodarowania przestrzennego, których nikt nigdy nie zwrócił. Inwestycja, jak była zablokowana, tak jest.

Co dalej ze Spółdzielnią Campus?

Póki co nie wiadomo. Lata szarpaniny zrobiły swoje, ale mamy nadzieję, że niezłomni wojownicy nie poddadzą, a zdeterminowanych na rzecz utworzenia w Częstochowie Uniwersytetu przybędzie. Na przekór, na złość przeszkadzającym, na naszą radość i ku pożytkowi naszych dzieci i wnuków.

JOANNA KACZMAREK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *