Naciągacze na europrzygodę


Pomimo wcześniej deklarowanego z obu stron rozejmu, mamy konflikt pomiędzy prezydentem a premierem, czy – używając języka wałęsowskiego – wojnę na górze. Dotyczy ona kształtu ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego, co potwierdzają zgodnym chórem zarówno politycy SLD, jak i dziennikarze. Również sam prezydent w ostatnich wywiadach zaprezentował odmienne od premiera i większości SLD zdanie, które dotyczyło prawa zgłaszania kandydatów. Leszek Miller i SLD chcą, by mogły to robić wyłącznie partie polityczne, prezydent Kwaśniewski uważa natomiast, że prawo to powinny posiadać również tzw. “grupy wyborców”, czyli komitety tworzone przez obywateli, niekoniecznie zrzeszonych w partiach.

Pomimo wcześniej deklarowanego z obu stron rozejmu, mamy konflikt pomiędzy prezydentem a premierem, czy – używając języka wałęsowskiego – wojnę na górze. Dotyczy ona kształtu ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego, co potwierdzają zgodnym chórem zarówno politycy SLD, jak i dziennikarze. Również sam prezydent w ostatnich wywiadach zaprezentował odmienne od premiera i większości SLD zdanie, które dotyczyło prawa zgłaszania kandydatów. Leszek Miller i SLD chcą, by mogły to robić wyłącznie partie polityczne, prezydent Kwaśniewski uważa natomiast, że prawo to powinny posiadać również tzw. “grupy wyborców”, czyli komitety tworzone przez obywateli, niekoniecznie zrzeszonych w partiach.
Motywy odmienności prezentowanych poglądów są oczywiście jasne. Trwa ostra rywalizacja pomiędzy panem Kwaśniewskim i panem Millerem, co widać gołym okiem i – co gorsza – chyba nieprędko się skończy. Natomiast spektakl, który obaj politycy odgrywają na naszych oczach, ma też inną, o wiele wyższą stawkę. Otóż zarówno jeden jak i drugi ma aspiracje uzyskania tytułu patrona Polski w strukturach Zjednoczonej Europy.
Ale nie będę już dalej pisał ani o prezydencie, ani o premierze, choć może temat wydaje się ciekawy. Niemniej jednak interesujący jest sam problem, czyli to, na kogo będziemy w przyszłym roku głosować w wyborach do Europarlamentu. Sprawa jest dla nas o tyle ważna, co nowa i zupełnie nieznana. Przy tym, jak mniemam, większość z nas zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, czym w Strasburgu i Brukseli zajmować się będą nasi reprezentanci.
Doskonale natomiast wiedzą czego chcą liderzy lewicy. Mało tego, wybory dają im wymarzoną okazję do tego, by przegrupować, policzyć, a nawet powiększyć szeregi swojego zaplecza politycznego. Stąd bierze się ta aktywność, tu znajduje się też geneza owego wstawiennictwa prezydenta za “niezrzeszonymi”. Nie chciałbym w tym miejscu występować jako strona, ale po doświadczeniach ostatnich lat demokracji w Polsce widać jasno, że nikt do tej pory nie wymyślił lepszego narzędzia do rządzenia państwem od solidnie zbudowanej partii politycznej, opartej na zdrowych fundamentach ideowych, programowych i moralnych. W tę formułę trudno by było dzisiaj wpisać SLD, w kontekście ostatnich afer, wywołanych przez prominentnych członków tej partii. Paradoksalnie więc hasło, które dzisiaj głoszą jej liderzy odnośnie wystawiania list do Parlamentu Europejskiego, może stać się w efekcie kulą wymierzoną przeciwko nim samym. Nie sądzę bowiem, by partia Leszka Millera, w swojej obecnej kondycji, przebojem podbiła Europę. Patrząc po notowaniach myślę raczej, że samemu Leszkowi Millerowi, trudno by było zostać dzisiaj radnym w Łodzi, nawet wtedy gdyby wystartował z listy Samoobrony.
Jeżeli zaś chodzi o pomysł pana prezydenta, to też trzeba sprawiedliwie ocenić, że nie jest to myśl nowatorska, że takie eksperymenty przeprowadzano już przy okazji wyborów samorządowych, w paru miejscach w Polsce, między innymi w Częstochowie. Wariantów rozwoju sytuacji jest przy tym cała paleta: od totalnej porażki po – w najlepszym wypadku – paroprocentowe poparcie. I choć takie komitety wyborcze próbują naciągnąć na taką polityczną przygodę zacnych obywateli (co często im się udaje), zaangażować w kampanię całe środowiska nieaktywne do tej pory politycznie, a często nawet tworząc pod szyldem tzw. “komitetu wyborców” kilkudziesięciopodmiotowe koalicje, czyli strukturę de facto czysto polityczną (sic!), to efekt ich działań jest po prostu mizerny. Bo nawet kilka mandatów, w tym każdy z innej towarzyskiej koterii, ma się nijak do jednolitej struktury pod szyldem partyjnym.
Wydaje się więc, że pomysł pana prezydenta nie zaowocuje jakimś spektakularnym sukcesem politycznym. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by do wyborów pod jednym szyldem wystartowali panowie: Geremek, Oleksy, Piesiewicz, Jagieliński czy Balazs. Poza tym ludzie, pomimo zmęczenia polityką, nie lubią politycznej nijakości, czy jak kto woli fałszywej apolityczności, a właśnie czymś takim na kilometr trąca to, na co próbuje nas naciągnąć prezydent Kwaśniewski.

ARTUR WARZOCHA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *