Koncert Jubileuszowy


17 października w Filharmonii Częstochowskiej dyrektor artystyczny Filharmonii Jerzy Salwarowski świętował jubileusz 40-lecia pracy artystycznej. Podczas koncertu maestro poprowadził częstochowską orkiestrę filharmoników, która wykonała III Symfonię Es-dur „Eroica” op.55 Ludwiga van Beethovena, „Romeo i Julia” Piotra Czajkowskiego oraz wariacje na temat rokokowy op. 33 Piotra Czajkowskiego, w których jako solista wystąpił światowej sławy wiolonczelista Roman Jabłoński.

Z okazji rocznicy dyrektor Jerzy Salwarowski został uhonorowany Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, przyznawanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Życzenia dyr. Salwarowskiemu złożyli parlamentarzyści, władze miasta, dyrektorzy instytucji kulturalnych i przyjaciele. Od dyrektor Beaty Młynarczyk i muzyków z orkiestry otrzymał niezwykły podarunek – batutę Czesława Orsztynowicza.

Po koncercie dyrektor Jerzy Salwarowski znalazł chwilę, by z nami porozmawiać.

Panie Dyrektorze, prowadzenie orkiestry nie należy do najprostszych sztuk. Czy dyrygentem trzeba się urodzić?
– Z pewnością trzeba mieć pewne predyspozycje, cechę wodzostwa. To jest tak: dyrygent niesie sztandar przed orkiestrą, musi go pokazać, a orkiestra musi chcieć, by za dyrygentem iść. Ja zawsze miałem trochę talentu do przewodzenia. Już w szkole, wprawdzie były to obozy turystyczne i chodzenie po górach, ale zawsze byłem tym z przodu.

Czyli talent wrodzony. A kiedy pojawiła się chęć przewodzenia orkiestrą filharmoników?
– W zasadzie w przedszkolu. W eksperymentalnym studium muzycznym grałem w dziecięcej orkiestrze perkusyjnej, którą zresztą w wieku siedmiu lat dyrygowałem. Potem na pewien czas rozstałem się z dyrygowaniem. Uczyłem się gry na fortepianie, skończyłem średnią szkołę i miałem zamiar dalej kontynuować naukę w tym kierunku. Na przeszkodzie stanęła kontuzja i złamanie prawej ręki. Zwróciłem się zatem ku kompozycji, ale jednocześnie mój profesor od propedeutyki kompozycji zainteresował mnie różnymi nagraniami orkiestr. Nagle ponownie mnie to pociągnęło. Zacząłem chodzić na orkiestrę szkolną, poprosiłem profesora, by pozwolił mi zadyrygować pierwszą częścią symfonii Beethovena i z powrotem bakcyl został połknięty.

Niejako sam los zadecydował o kierunku Pana kariery muzycznej. Nie żałuje Pan tej ingerencji?
– Nie żałuję. Jak staję przed orkiestrą zapominam o wielu pozamuzycznych sprawach, czasem bolesnych i przeszkadzających w pracy, bardzo trudnych i skomplikowanych. Stojąc przed orkiestrą myślę jedynie o koncercie i wiem, że przykre rzeczy jakoś się poukładają.

Jaki jeszcze cechy, prócz umiejętności przywódczych, musi mieć dyrygent?
– Doskonały warsztat. Dzieło, które dyryguje musi mieć tak opanowane, by nikt z muzyków nie miał najmniejszych wątpliwości, co dyrygent od nich chce. Musi umieć w każdym momencie zaingerować i odpowiednio poinstruować muzyków. I wszyscy muszą to akceptować bez zastrzeżeń. Aby tak było, dyrygent musi mieć w sobie muzykę i doświadczenie, które pozwala mu prowadzić dzieła coraz lepiej i coraz pełniej. Mówi sie, że dyrygent im starszy tym lepszy. Ta prawda wynika z jego sumy doświadczeń z różnych koncertów i wykonań.

Czyli podstawą dobrej dyrygentury jest wewnętrzna muzyka i harmonia.
– Naturalnie, muzyka musi płynąć ode mnie. Jest nas jakby dwóch – jeden słucha z boku i kontroluje, a drugi transmituje to co jest w środku. I to się musi zgodzić.

Panie dyrektorze minęło 40 lat Pana twórczej pracy. Co w tym okresie było najważniejsze?
– Takie koncerty, na których publiczność zachowywała się jak na dzisiejszym. Kiedy była długa owacja, kiedy wszystkim koncert się podobał. Czułem, że zadowoliłem publiczność i orkiestrę.

A czy były jakieś trudne chwile, które trzeba było pokonać?
– …. Były. Nie zawsze wszystko szło bardzo dobrze. Był czas, w dalekiej przeszłości, kiedy było mi ciężko…. Ale wszystkie przeciwności zostały pokonane, problemy są poza mną. Dzisiaj jestem zadowolony z tego co robię, z pracy w Częstochowie, gościnnych koncertów. Wszystko jest na najlepszej drodze.

Przed objęciem dyrygentury w Częstochowie miał Pan Dyrektorze epizod szczeciński. Nagrywał Pan z tamtejszymi filharmonikami płyty. Jak wspomina Pan tę współpracę?
– Pracowałem przez siedem lat od 1997 roku do 2003. Piękny czas, zrobiliśmy tam dużo dobrej roboty.

Podkreśla Pan duży sentyment do Mieczysława Karłowicza. Co Pana urzeka w Karłowiczu?
– Wspaniałe opanowanie warsztatu kompozytorskiego, wspaniała intuicja melodyczno-harmoniczno-kontrapunktyczna. A żal mi tego, że tak wcześnie Tatry nam go zabrały i nie zdążył napisać więcej wspaniałych utworów. A poza tym było ich dwóch obok siebie – Szymanowski i Karłowicz. Szymanowski zawsze był wynoszony na piedestał, a Karłowicz zawsze był jakoś kopany przez los. A ja czasem też byłem kopany….

Ale na jubileuszowym koncercie nie było dzieł Karłowicza. Wybrał – Pan Beethovena i Czajkowskiego. Czy zdecydowała o tym popularność tych kompozytorów, czy były inne przesłanki?
– Kocham tych kompozytorów. Lubię romantykę.

Brał Pan udział w licznych konkursach. Które miały szczególne znaczenie dla Pana?
– Międzynarodowe – w Budapeszcie i Sienie. Gdy brałem udział w konkursach czas był trudny. Nie można było swobodnie jeździć za granicę. Na przykład nie byłem na kolejnym konkursie Karajana, bo ministerstwo nie dało mi pozwolenia. Dlatego moja kariera nie przebiegała tak jakbym był dzisiaj młodym i te nagrody zdobywał.

Każdy z dyrygentów ma własny styl prowadzenia orkiestry. Jaki Pan preferuje?
– To chyba oczywiste. Ekspresyjny. Nie mógłbym zimno dyrygować, nie potrafię administrować.

Częstochowską orkiestrą kieruje Pan już czwarty sezon artystyczny. Jak współpracuje się z naszymi filharmonikami?
– Wspaniale.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *